Jutro Tłusty Czwartek, więc już wczoraj postanowiłam wypróbować przepis na jakieś szybkie pączki, bo na inne czasu mi braknie;)
Postawiłam na malutkie serowe pączusie, na które przepis znalazłam u Basi Ritz, na jej blogu „kulinarna mekka”. Wybrałam go, bo po zmiksowaniu wszystkich składników można od razu przejść do smażenia, nie trzeba czekać na wyrastanie. Pączki najlepsze oczywiście jeszcze na ciepło, posypane zupełnie standardowo cukrem pudrem. Na drugi dzień też są dobre, ale to już nie to, co na świeżo ;) Moje nie wyglądają jak idealne kuleczki tak jak u Basi, ale może kiedyś mi się uda :)
Niestety swojego przepisu jeszcze nie wypracowałam. A to dlatego, że za moich dziecięcych czasów pączków w naszym domu się raczej nie robiło. W tłusty czwartek po przebudzeniu spowodowanym słodkim zapachem, mogłam śmiało biec do kuchni i znaleźć karton (lub nawet dwa!) wielkich, pysznych, świeżutkich i pachnących pączków, skąpanych w lukrze i bardzo różnorodnie nadzianych. I mimo, że kupne, to były dla mnie najlepsze na świecie, bo po nocce w pracy w piekarni przynosił je nam tata, oczywiście uwzględniając wszystkie nasze preferencje co do posypki, lukru czy nadzienia:) I to była taka coroczna tradycja. Trochę brakuje mi jednak tego, żeby już o poranku, tak po prostu, czekały na mnie te słodkości – jak za dawnych czasów :)
Jaki jest Wasz rekord pączkowy? Ja kilka lat temu potrafiłam zjeść 15 i nie miałam dość. Tak, tych wielkich, które przynosił nam tata;)
Życzę smacznych ostatków:)