Dawno Wam już nie pisałam o Maderze, a przecież jak na kulinarnego bloga przystało powinna się tu znaleźć jakaś żywieniowa relacja. Także dziś będzie o tym, co zjeść na Maderze. A że są wakacje, to a nóż widelec ktoś z Was się tam wybierze i mu się te informacje przydadzą;)
Generalnie na Maderze można zjeść naprawdę dobre rzeczy, tylko trzeba trafić – czyli tak jak wszędzie;) My poszliśmy podczas pobytu w parę zopiniowanych miejsc i w kilka na ślepo, było lepiej lub gorzej, ale sam pobyt na wyspie pod kątem kulinarnym zdecydowanie zaliczam do udanych, a to choćby nawet tylko przez moją ukochaną odtąd rybę espada com banana, ale o tym za chwilę.
Warto podczas pobytu korzystać z obfitości owoców morza, bo gdzie indziej to robić jak nie na wyspie otoczonej oceanem?
Muralhas Bar w Canical (Rua da Pedra d’Eira)
Tutaj poszliśmy za radą naszego książkowego przewodnika i faktycznie nie zawiedliśmy się. Bardzo niepozorne miejsce przy kąpielsku, jak ominiecie to miejscowi Wam wytłumaczą. Typowo stołówkowy klimat, co dla nas było akurat po całym dniu włóczenia się po wyspie. Dobre i tanie owoce morza. Te małe muszelki na pierwszym zdjęciu to typowo maderskie mięczaki podawane z masłem czosnkowym – lapas grelhadas. Oczywiście w towarzystwie marakujowej oranżady, która nami totalnie zawładnęła.
Po drodze warto też zahaczyć o Camara de Lobos i przynajmniej zobaczyć jak wyglądają suszące się na słońcu dorsze. Można je właściwie kupić na każdym targu ale też w puszach w sklepach pod nazwą bacalhau. Miasteczko słynie też z drinku nikita, ale my nie skorzystaliśmy więc nie będę polecać.
I przechodzimy do mojego ulubionego punktu: pyszna rybka podawana ze smażonym bananem – espada com banana. Wiem, że to połączenie może na początku szokować, ale wierzcie – wraz z pierwszym kęsem zrozumiecie sławę tego dania. Jadłam ją tak często jak mogłam, wiedząc że owa tajemnicza rybka żyje ponoć tylko na Maderze i w Japonii, więc moje szanse na powtórne jej zjedzenie mogą być nikłe. Najlepiej smakowała w naszym noclegowym słonecznym zakątku Ponta do Sol – w żółtej restauracji ze zdjęcia – z tarasem z widokiem na ocean i zachodzące słońce. Gdybym miała być na Maderze jeszcze raz, to chyba znów chciałabym spać właśnie w tej malutkiej mieścinie.
A oto jak ta cudna rybka wygląda w rzeczywistości. Trochę groźna, co?
Kolejny rozsławiony przysmak to mięsne szaszłyki – espetada. Potrafią być naprawdę pyszne, o ile powiecie jaki stopień wysmażenia chcecie, bo mi na przykład nie odpowiadała wersja totalnie krwista. Do tego zamówcie sobie jeszcze pieczywo czosnkowe bolo de caco i macie pyszne danie.
A teraz zabiorę Was na sam zachód Madery, witajcie w Ponta do Pargo. Warto przyjechać tu, by zobaczyć piękny zachód słońca przy romantycznej latarni morskiej. Chwilę wcześniej zajedźcie na punkt widokowy, gdzie znajduje się magiczna knajpka Casa de Cha o Fio. Bardzo uprzejma pani ma tu swój własny zielarski ogródek, przygotowując Wam herbatkę użyje właśnie swoich aromatycznych ziół, a jak poprosicie to powie Wam co daje do środka. Niestety zmartwiłam się, bo w domu jej nie przygotuję – zabrakło mi liści z drzewa pomarańczy;) Warto też osłodzić sobie życie domowym ciastem czekoladowym. Gdyby owa pani miała jeszcze w ofercie noclegi to na pewno byśmy zostali tam choćby na jedną noc. Z knajpki spacerkiem dojdziecie do latarni morskiej.
A gdy mowa o herbatkach to znaleźliśmy też fajne miejsce w Funchal – Alfazema e Chocolate, gdzie można napić się na balkonie i chwilę odetchnąć. Miny turystów zazdroszczących Wam tego spokonego popijania herbatki – bezcenne;)
Jednak herbatki to nie wszystko. Ludzie tacy jak ja i mój mąż do życia potrzebują po prostu dobrej kawy. I z tym był największy problem na wyspie. Generalnie nawet jak gdzieś był ekspres do kawy, to i tak na hasło cappucino serwowano nam coś typu rozpuszczalna 3 w 1. No cóż, można było przecierpieć. Jedyne miejsce gdzie wypiliśmy naprawdę kawę, to był żółty port Sao Tiago w Funchal. Spotkaliśmy tam bardzo zabawnego kelnera, który powinien grać w kabarecie, mówię Wam, urodzony aktor. Ale kawę obiecał nam pyszną i słowa dotrzymał. Idźcie śladem zdjęć, a dana Wam będzie dobra kawa;)
Jak już jesteśmy w Funchal to warto wybrać się na obiad gdzieś w rejony Rua De Santa Maria i Rua D. Carlos. To co zjedliśmy w Arsenio’s było doskonałe, tak bardzo, że nie zrobiłam nawet zdjęć, gdyż szkoda było mi przerywać delektowanie się tymi pysznościami. Mają tylko jeden minus – Wasz portfel też odczuje ten obiad, ale jeśli macie taką możliwość to warto.
W pobliżu znajdziecie też miłą restaurację O Jango, gdzie świeże ryby do wyboru są prezentowane gościom przed złożeniem zamówenia. Dobre jedzenie w dobrej cenie. Mój tuńczyk był ogromny, troszkę suchy ale mu to wybaczyłam. Mąż zamówił coś w rodzaju zapiekanki rybnej z różnymi owocami morza i naprawdę było pyszne, a porcja jak dla dwojga.
No to jeszcze pora wybrać się na targ owocowy, choćby w ramach rekreacji. Pamiętajcie tylko, że ceny na Mercado dos Lavradores w Funchal są sporo zawyżone, a sprzedający chętnie częstują Was dosładzanymi za pomocą likierów owocami. Te co się kupi już mogą nie być takie pyszne i słodkie. Warto rozejrzeć się za marakujami, jest ich naprawdę mnóstwo, typów wszelakich. Nie lada atrakcją może też być bananoananas. Żeby go zjeść trzeba poczekać aż opadną łuski – dzieje się to stopniowo. Inaczej można poczuć coś na kształt drobinek szkła w buzi, co nie jest zbyt przyjemne. Owoc bardziej ciekawy niż dobry, jak dla mnie.
Jeśli chcecie jeszcze zobaczyć jakie cudowne rybki można zjeść na Maderze, to wejdźcie do rybnej części, ekspozycje są naprawdę ciekawe. Ogromne tuńczyki i barwne ryby, świetna sprawa.
No to kończymy nasz kulinarne podróżowanie po Maderze. Jak macie jakieś swoje miejsca na tej wyspie, to dajcie znać, na pewno przyda się innym!:)