Wiecie, że przegapiłam czas na zrobienie ciasta do piernika staropolskiego?! Co chwilę było coś ważniejszego, aż w końcu mamy połowę grudnia. Wiadomo, że można zrobić też piernik na same Święta, ale te dojrzewające mają w sobie jakiś taki urok. Poza tym dzięki temu, że robi się je wcześniej zyskujemy trochę czasu na inne rzeczy, które trzeba zrobić tuż przed Świętami. Szukałam czegoś, co wywodziłoby się z naszej tradycyjnej kuchni polskiej, przepisu z historią. Sięgnęłam do książki Neli Rubinstein, która jest taką polską odpowiedniczką Julii Child, choć pewnie mniej znaną. I znalazłam tam przepis na piernik, który można zrobić tydzień przed Świętami, także idealnie na teraz! Może też leżeć dłużej, ale tego obecnie nie potrzebujemy.
Z tym piernikiem Neli Rubinstein miałam trochę przebojów i wierzcie mi, że w tym sfotografowanym egzemplarzu musiało się schować sporo frustracji! Sposób łączenia składników jest masakryczny – gorący miód wyrabiany z mąką, a następnie z resztą składników – może Was to pozbawić resztek sił lub doprowadzić do spalenia robota kuchennego (aż tak źle nie było na szczęście). Domyślałam się, że może być ciężko, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak kiepsko i efekt tego łączenia będzie taki marny. Dlatego sugeruję odejść od tej metody i zrobić to trochę inaczej, tak jak opisałam w przepisie na dole.
Staropolskie receptury są świetne, ale czasem im się zdarza jakaś taka niedokładność i trzeba być czujnym. Lubię je jednak ze względu na ich historię. W starych książkach można znaleźć np. przepisy na kolację przed teatrem lub przyjęcie stojące. Lubię też sama zamykać własne wspomnienia w książkach. Już kiedyś Wam wspominałam o tym jak wciągnęłam się w przygotowywanie fotoksiążek. Z ostatnią zeszło mi trochę czasu, ale udało mi się spiąć i właśnie dostałam fotoksiążkę zamykającą zeszły rok. Nasze wspomnienia z oczekiwania na Anielkę, pierwsze chwile, wyjazdy, uśmiechy i inne wspaniałe dla nas momenty. Dodatkową motywacją dla mnie jest fakt, że Anielka uwielbia oglądać nasze zdjęcia i często zamiast książek do oglądania domaga się właśnie ich. Jeśli jeszcze zastanawiacie się nad świątecznym prezentem to może przygotujecie dla kogoś taką fotoksiążkę? Ja swoje robię w printu, bo bardzo odpowiada mi ich program. Myślę, że Wam też się spodoba. Dodatkowo mam dla Was rabat na fotoksiążki w printu – do końca grudnia na hasło klaudia_l macie 44% zniżki.
Składniki:
– 250ml miodu
– po 1/2 łyżeczki: imbiru, cynamonu, utłuczonych goździków, gałki muszkatołowej
– szczypta pieprzu
– 500g mąki
– 3 duże jajka
– 1 łyżeczka proszku do pieczenia
– 3 łyżki wódki
– 1 szklanka orzechów włoskich zmielonych z 1/4 szklanki cukru
Przygotowanie:
- Miód zagotować wraz z przyprawami. Odstawić do ostudzenia.
- Do ciepłego (ale nie gorącego) miodu dodawać po jednym jajku i mieszać.
- Następnie dodawać kolejno wódkę, mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i orzechy z cukrem. Wyrobić ciasto i przełożyć do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia.
- Piec w nagrzanym do 170’C piekarniku ok. 45 minut (wbity patyczek powinien być suchy).*
- Ostudzony piernik zawinąć w czystą ściereczkę i odstawić do zmięknięcia na tydzień.
*Nela zaleca piec piernik w blasze o wymiarach 22cm x 32cm ale wówczas byłby on bardzo płaski. Oryginalny czas pieczenia to 1 godzina w 180’C i następnie 30 minut w 150’C, ale według mnie to o wiele za długo dlatego podałam swój własny czas.